Prawie połowa Polaków martwi się o swoje dane.
Tak wynika z Digital 2023, czyli globalnego badania użytkowników internetu. Według raportu, ponad 42% dorosłych internautów w Polsce obawia się o to, w jaki sposób strony trzecie mogą wykorzystać ich dane osobowe i wszelkie informacje, które woleliby zachować dla siebie. Jesteśmy w tym rankingu cyfrowego niepokoju na 7 miejscu na świecie, między Francją i Meksykiem, przy globalnej średniej na poziomie 32%. 

Jako czujna obserwatorka wszystkich kwestii związanych z prywatnością przyjęłam te liczby z mini-euforią. “Nareszcie!” – pomyślałam, wyobrażając sobie te miliony rodaków w scenie przebudzenia rodem z Matrixa. Przecież od lat powtarzam, że problem prywatności danych jest w odbiorze społecznym nieco podobny do kryzysu klimatycznego, czyli zdaje się nie istnieć, dopóki boleśnie się z nim nie zderzymy. Czy to nie wspaniale – pomyślałam – że nie potrzebujemy kolejnego cyber-tsunami, żeby wykazać elementarną czujność?

Niestety, potem zajrzałam do opublikowanego niedawno Raportu z Ogólnopolskiego Badania Higieny Cyfrowej 2022, przeprowadzonego przez Instytut Cyfrowego Obywatelstwa. Wynika, że tylko lekko ponad połowa Polaków zawsze lub prawie zawsze zastanawia się, zanim opublikuje gdzieś swoje dane osobowe, zdjęcia lub inne osobiste informacje, a tylko 40% sprawdza, jakie dane zostawia w serwisach i aplikacjach. Potem jest tylko gorzej – jedna trzecia z nas stosuje 2FA, a tylko 44% chroni jakoś swoje hasła…

Czy 4. rewolucja przemysłowa pożre polskie dzieci?

W zeszłym tygodniu podpisałam słynny list, sygnowany m.in. przez Elona Muska, Steve’a Woźniaka i Harariego w którym padł apel o spauzowanie rozwoju AI. Nie mam złudzeń, że taka petycja cokolwiek zmieni – ale w kontekście przytoczonych wyżej danych przeraża mnie opcja przyspieszonej czwartej rewolucji przemysłowej, jaką serwuje nam Big Tech. Jak na dłoni widać, że polscy internauci raczej nie są na nią gotowi. Podobnie jak użytkownicy internetu na całym świecie, Polacy zdradzają podstawowe braki nie tylko w zakresie cyfrowej higieny, ale przede wszystkim cyfrowego obywatelstwa. Zdefiniowana przez wspomniany Instytut postawa zakłada bowiem zrozumienie wpływu nowych technologii na człowieka, znajomość własnych praw i świadome, zdrowe używanie urządzeń i usług cyfrowych, z korzyścią dla rozwoju jednostki pod każdym względem: od fizycznego, przez psychiczny do społecznego. Zachęcam do autodiagnozy, wyniki mogą być otrzeźwiające 😉

Szyfrowanie end-to-end

zakłada transparentność

i zaufanie warunkowane

prostą zasadą zero-trust

Szyfrowanie pod strzechy!

Wystarczy przyjrzeć się globalnym praktykom w zakresie tak banalnej czynności jak przechowywanie i udostępnianie zdjęć i video. Przeciętny użytkownik Androida wykorzystuje 75 minut dziennie na korzystanie z aplikacji do zdjęć i filmów. Większość z tych plików udostępniania jest w mediach społecznościowych, przechowywana w domyślnie zainstalowanej na urządzeniu chmurze albo przesyłana znajomym i rodzinie przez niezabezpieczone komunikatory bez żadnej refleksji nad tym, kto oprócz adresatów ma do nich dostęp.

Tymczasem lepsze opcje są na wyciągnięcie ręki. Statystyczny konsument ma do wyboru narzędzia, które wykorzystują technologię do ochrony prywatności. Szyfrowanie end-to-end nie jest opcją zarezerwowaną dla IT, wielkiego biznesu i kapitału, działa z powodzeniem w aplikacjach konsumenckich. Nie jest to model idealny dla Big Techów opartych na tzw attention economy, czyli faktycznym wyzysku danych. Zakłada transparentność i zaufanie warunkowane prostą zasadą zero-trust – czyli każde przesłane zdjęcie widzę tylko ja i osoba, którą wybieram, bo enkrypcja zwyczajnie wycina wszelkich pośredników. Przy odpowiednim interfejsie użytkownika, pozwalającym na gładką obsługę szyfrowanej aplikacji, to model optymalny dla świadomego cyfrowego obywatela.